WYBUCHOWE OKNA a PANI LEOKADIA DE

Przez ponad 22 lata spędzone w branży przewinęło się mnóstwo różnych ciekawych sytuacji.

Niektóre z nich opiszę, w formie lekkiej, tak aby starym wygom w branży przypomnieć czasy niemal pionierskie, a młodym wilczkom przybliżyć te niecodzienne, czasami aż trudne do uwierzenia sytuacje…

Pierwsze kroki stawiałem w firmie THERMOPLAST. Mieliśmy wówczas biuro na 4 piętrze budynku BUDOPOL na ul. Racławickiej. Każdego dnia pełniliśmy dyżury handlowe, a że reklama wówczas była prawdziwą dźwignią handlu, na brak klientów nie narzekaliśmy (zresztą w 1993 roku konkurencji nie było żadnej).

Pewnego dnia do biura weszła Pani Leokadia mieszkająca na trzecim piętrze pobliskiego budynku na ul.Hallera. Dyżur pełnił wówczas mój kolega Sławek, który na każdym kroku informował wszem i wobec, że ma tytuł inżyniera i swoją wiedzą nie tylko się dzielił ale nią po prostu BOMBARDOWAŁ.

I tak Pani Leokadia została …zbombardowana przez Sławka.

A było to tak.

„Dzień Dobry  kochanieńki. Ja by chciała okienka wymienić, bo są stare, wieje przez nie i woda się leje..“ – na wejściu Pani Leokadia powiedziała do Sławka.

„Oczywiście, zaraz przedstawię Pani co bym proponował“– szarmancko Sławek stanął obok Pani Leokadii i zaczął swój wykład. Zaczął opowiadać o składzie chemicznym PVC, o stabilizatorach PVC, o ekstruzji profili, o grubości ścianek i ilości komór. Pani Leokadia stała jak wryta i patrzyła na Sławka niczym na uczonego w mowie i piśmie. Kiedy Sławek po półgodzinnym wywodzie zmierzał do końca, nagle Pani Leokadia złapała się za głowę i nie przesadzając …uciekła z biura.

Następnego dnia dyżur miałem ja. Kiedy popijałem sobie herbatkę z pigwą nagle uchyliły się drzwi i w drzwiach zobaczyłem… głowę Pani Leokadii. Zlustrowała ostrożnie biuro i szybciutko podbiegła do mnie i wystraszona powiedziała:

„Panie słodziutki…. ja tu już była. Po okna. Ale jakiś pan, taki grzeczny, powiedział mi, że ma takie okna, co mają w szybach gaz“– w tym momencie Pani Leokadia zbladła. „A nade mną mieszka taka pani z trójką dzieci, ot takich malutkich. I jak ten gaz wyjdzie z okien i pójdzie i zatruje mi te dzieci, co ja biedna pocznę? Ja to już nad grobem prawie, ale Panie te dzieci, czemu one winne? Ja nie chcę okien z gazem. Ja chcę okna bez gazu!!“  –  powiedziała ze łzami w oczach.

„Jak to z gazem?“ – nie zrozumiałem.

„Ano syn pisał, wie Pan, syn w Białemstoku lekarzem jest. No więc syn pisał coby w szybach próżnia jakaś była. Że teraz to takie okna trza kupować. Że nie trza rozkręcać żeby umyć. A jak ja to temu pana koledze powiedziała to on mi na to, że nie ma próżni bo jak by była to by nastąpiła EKSPLOZJA!!!“.

Pani Leokadio, słyszałem tę rozmowę. Kolega stwierdził, że gdyby była próżnia pomiędzy szybami to przy tak małej między nimi odległości nastąpiła by …IMPLOZJA , nie EKSPOLOZJA – starałem ją uspokoić, ale nie bardzo mi wychodziło.

„Nie ważne co ważne że on o jakimś gazie w szybach mówił, oj biedna ja, biedna...“ – strapiła się Pani Leokadia.

„Ja pani sprzedam okna bez gazu. Takie normalne, dobre, szczelne i trwałe. Ale bez gazu. Z próżnią, że nie trzeba rozkręcać. Zgoda?“ – stwierdziłem bez namysłu. Pani Leokadia była wniebowzięta.

Sprzedałem Pani Leokadii te same okna, które sprzedałby mój kolega Sławek. Ale sprzedałem jej to, czego ona potrzebowała. Okna, po prostu OKNA. Wtedy zauważyłem i się nauczyłem, że nie można ”indoktrynować” każdego napotkanego klienta. Klient potrzebuje wiedzieć jakie korzyści uzyska z zakupu okien u nas. A wykłady akademickie zostawmy sobie na… wykłady akademickie.

Po latach spotkałem Panią Leokadię w zupełnie innych okolicznościach. Była zdziwiona, że ją pamiętam. Ale też zapamiętała jak to ”taki grzeczny Pan, tak mu dobrze z buzi patrzyło, a chciał jej sprzedać wybuchowe okna…“

BAUMAN